Francuz,
pianino i ścieżki dźwiękowe – zestaw nie do odrzucenia. I cóż dziwnego w
potędze produkowanych przezeń dźwięków skoro już jako pięciolatek Alexander
Desplat położył swe dziecięce dłonie na klawiszach pierwszego pianina.
Dziś
pięćdziesięcioletni kompozytor ma na swoim koncie kilkadziesiąt filmowych
soundtracków zarówno do produkcji europejskich, jak i hollywoodzkich. Począwszy
od „Dziewczyny z perłą” – pierwszego przedsięwzięcia wprost z błyszczącego
Hollywoodu, dopełnionego brzmieniami francuskiego mistrza, jego pianino stało
się pożądanym uzupełnieniem także dla innych reżyserów z hollywoodzkiego
showbiznesu. Nominowano go do Oskara za ścieżki dźwiękowe do filmów „Królowa”
(2006), „Ciekawy Przypadek Benjamina Buttona”(2008), „Fantastyczny pan Lis”(2009) oraz „Jak zostać
królem” (2010). Wielokrotnie nominowany do Złotych Globów zwyciężył w 2007 roku
muzyką do filmu „Malowany welon”, a „Jak zostać królem” zgarnęło tegoroczną
nagrodę BAFTA.
To
jedynie część sukcesów Desplata, nagród oficjalnych, zapisanych w wieczystej
księdze sukcesów przemysłu filmowego. Było ich więcej, z pewnością niejeden
jeszcze przed nim.
Z
punktu widzenia zarówno kinomaniaka, jak i fanatyka dobrej muzyki nie potrafię
przejść obojętnie wokół atmosfery, jaką buduje Desplat, każdym jednym swoim
dźwiękiem. Spod jego pióra wychodzą melodie korespondujące z obrazem w sposób niezaprzeczalny.
Niekiedy swawolne, figlarne, niesamowicie lekkie – towarzyszące przykładowo scenom
lekcji dykcji króla Jerzego VI („Jak zostać królem”), podczas których ciężko
powstrzymać się od uśmiechu; z drugiej strony budujące dramaturgię zdarzeń
poruszających i trudnych. Przykładem tego drugiego jest jedno z jego ostatnich
Dzieł (przez duże D), a mianowicie ścieżka dźwiękowa do najnowszego filmu
Terrenca Malicka - „Drzewo życia”.
Takie kompozycje jak „River” czy „Motherhood” niewspółmiernie współgrają
z przepełnioną smutkiem fabułą filmowego majstersztyku. I choć film sam w sobie
nie jest prosty ani, powiedzmy sobie, łatwo przyswajalny dla przeciętnego widza
(melancholijno – filozoficzne obrazy mające przybliżyć głównemu bohaterowi sens
świata), muzyka Desplata czyni z tego zapadającą w pamięć, poruszającą
opowieść. Co więcej – w chwilach, w których bohaterowie milczą - a takich chwil
nie brakuje w produkcji Mallicka, w centrum uwagi widza (i słuchacza!)
pozostają walory wizualno – muzyczne, w tym wypadku w pełni z sobą
zharmonizowane. Również od strony wizualnej film wymagał wiele kunsztu i
precyzji. Na jednej z konferencji autor zdjęć przyznał, że chcąc kręcić jedynie
przy naturalnym świetle zbudowano dwa takie same domy państwa O’Brien, z
odwrotnym układem pokoi. W jednym z nich kręcono do południa, a kiedy słońce
zawędrowało dalej przenoszono się do drugiego z nich, ażeby w dalszym ciągu
słońce sprzyjało filmowym zdjęciom.
Udział
Desplata w „Drzewie życia” – filmowym arcydziele dla jednych, dla drugich zaś
„metafizycznej wydmuszce” powinien zostać doceniony podwójnie. Primo, za muzykę
samą w sobie, niezależną od filmu – będącą albumem złożonym z trzynastu
przepysznych, melancholijnych utworów. Secundo, za to, że wpasował się
bezbłędnie w dramaturgię filmu, zakradając się za plecami bohaterów i
przebijając się subtelnie przez ich słowa i gesty, uzyskując w ten sposób nad
wyraz spójny i emocjonujący efekt. Można jedynie mieć pretensję do Mallicka, że
podczas niemal dwuipółgodzinnego seansu nie wykorzystał wszystkich
skomponowanych przez Desplata utworów. Jak przyznaje muzyk, ścieżka dźwiękowa
powstawała na podstawie zaledwie kilku fragmentów niezmontowanego jeszcze
materiału filmowego. Ku zdumieniu widza, w filmie pojawiają się melodie również
spoza krążka francuskiego kompozytora, a mianowicie kilka utworów muzyki
poważnej, które Mallick postanowił umieścić w swoim „Drzewie życia”. Czy to
źle? Bynajmniej. Można wręcz pomyśleć, że reżyser pragnie postawić muzykę
Desplata obok Bacha, Brahmsa czy Mahlera. A to raczej nobilitacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz