poniedziałek, 9 stycznia 2012

Z cyklu: lubimy smutne filmy, ale jeszcze bardziej lubimy kiedy się dobrze kończą - Drive, 2011 (reż.Nicolas Winding Refn)


O filmie dało się słyszeć sporo dobrych rzeczy. Zapowiadały to chociażby smutne oczy Carey Mulligan czy jeszcze smutniejsze spojrzenie Ryana Goslinga w filmowych zwiastunach. Do tego dobra ścieżka dźwiękowa Cliffa Martineza z rewelacyjnym kawałkiem "Nightcall" (Kavinsky & Lovefoxxx) czy (moim ulubionym) "A Real Hero" (College feat. Electric Youth).

Ale co zrobić, przecież uwielbiamy smutne filmy (mam nadzieję, że nie jestem jedyna w tym guście). Ba - smutne! Wybitnie posępne, ciemne, koszmarnie niesprawiedliwe, nieszczęśliwe, płaczące. No dobrze, sporo bardziej dotkliwych znalazłoby się w historii kina, jednak TEN mnie doprawdy wzruszył. Może to urok filmów z Ryanem Goslingiem (ah, "Blue Valentine"...), może nie (eh, "Crazy, Stupid Love"...) niemniej jednak coś w tym filmie jest, że łzy przychodzą nieproszone. I chociaż pojawiają się głosy, że postać Drivera jest "pusta jak wydmuszka" to nie do końca bym im przytaknęła.

Pomimo niewielkiej wiedzy o bezimiennym Kierowcy i wszelkich zbrodni, których dokonuje (w obronie siebie i innych!), patrzymy jak zahipnotyzowani w jego spojrzenie, subtelność gestów, milczącą fizjonomię. Być może dlatego, że aktorskie wcielenie Goslinga działa w słusznej sprawie, pragnąc jedynie obronić sąsiadkę Irenę i jej synka Benicia od mafii, z którą Standrad (mąż Ireny) wszedł w niebezpieczny zatarg. Każde działanie w tej sytuacji naraziłoby rodzinę na niebezpieczeństwo, a zdobycie pieniędzy poprzez zorganizowany rabunek dawało szansę na pozbycie się mafijnego "oblężenia". Niestety, jak wiemy, tak się nie stało, a sytuacja stała się jeszcze bardziej zawiła i groźna. Możemy oczywiście oceniać moralne postawy Drivera - jego współudział w gangsterskich grabieżach czy mordowanie członków mafii, i szukać motywacji, które rządziły bohaterem, a które nie do końca film odsłania. Nie zmienia to jednak faktu, że pod maską zimnokrwistego, niewzruszonego "kryminalisty" mamy do czynienia z całą gamą ludzkich emocji, których oszczędność okazywania jest nie do przecenienia. I rzeczywiście, w cichej relacji z piękną, delikatną Ireną spojrzenia mówią więcej niż słowa.

Są dwie rzeczy, które w "Drive" cenię  najbardziej. Pierwsza to aktorstwo Ryana Goslinga (nie odejmując nic fantastycznej Carey Mulligan); druga to wizualne walory filmowego obrazka.
Rok 2011 to owocny rok dla Goslinga. Obok "Drive" możemy go zobaczyć w "Idach marcowych" (reż. G.Clooney) oraz w "Crazy, stupid love" (polski tytuł "Kocha, lubi, szanuje", reż. Glenn Ficarra, John Requa). Te trzy filmy prezentują trzy kompletnie różne konstrukcje postaci. O ile kompletnie nie przekonała mnie rola barowego casanovy ("Crazy, stupid love" - jak dla mnie komedia totalnie nieśmieszna), to z bardziej wymowną postacią mamy do czynienia w "Idach marcowych". Jest nim doradca kandydata na prezydenta - młody, obiecujący rzecznik prasowy, który ślepo wierzy w nieskazitelność swojego szefa. Z całej tej magicznej trójki "Drive" (w moim mniemaniu) zajmuje miejsce najwyższe. Gosling w 101% stanął na wysokości zadania, stworzył postać magnetyzującą każdym swoim gestem, mimiką twarzy, spokojem zewnętrznym, który maskuje wewnętrzne obawy czy pragnienia. To rola rangi "Fanatyka" (reż. Henry Bean), "Miłości Larsa" (reż. Craig Gillespie) czy wspomnianego wcześniej "Blue valentine" (reż. Derek Cianfrance). Tak dalej, panie Gosling!

Osobną kwestią jest obraz sam w sobie. Refn wykorzystał doskonałe środki estetyczne, zdjęcia Newtona Thomasa Sigela naprawdę zachwycają, a budowane napięcie eksploduje w chwilach samochodowych pościgów - zarówno tych prawdziwych, jak i "granych" - bo przecież nasz Driver to także filmowy kaskader. Ciemna kolorystyka sprzyja atmosferze filmu, a kompozycje kadru niekiedy w znamienny sposób proponują dodatkowy system znaczeń. Postać Drivera filmowana "z ziemi" ukazuje go jako faktycznego "real hero":



Oszczędność słów, gestów, kolorów, subtelne niedopowiedzenia - to mocne strony produkcji Refna. I choć reżyser nie podaje na tacy "happy endu", możemy jedynie domyślać się, że to film z cyklu naszych ulubionych: przeraźliwie smutnych, ale szczęśliwie doprowadzonych do końca.

2 komentarze:

  1. W rzeczy samej, popieram smutne filmy, jednak najbardziej wtedy, gdy kończą się równie smutnie.
    Z cyklu 'koszmarnie niesprawiedliwych' z mojej strony polecam "Musimy porozmawiać o Kewinie". Kreacja Tildy jest niezapomniana, podobnie jak wolne, naturalistyczne ujęcia.
    Dzieło sztuki w każdym aspekcie. (a na Camer pominięte...)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadza się, te ze smutnymi zakończeniami niekiedy docierają dużo bardziej. Jednak mimo wszystko, kiedy w zakończeniu pojawia się chociaż minimalna szansa na pomyślny ciąg dalszy to jakiś ciężar z serducha spada...:)"Musimy porozmawiać o Kevinie" genialne, rzeczywiście pominięte na Camer...mam nadzieję, że dostanie należycie docenione poza Bydgoszczą!
    A co do "Drive" - przekonałaś się trochę?:>

    OdpowiedzUsuń